Artur Rubinstein

obywatel łodzi, obywatel świata

Kolejny dzień obrad konferencji pokojowej w San Francisco w 1945 r. ma uświetnić koncert wybitnego pianisty Artura Rubinsteina. Artysta nie rozpoczyna zaplanowanego recitalu. Wobec zgromadzonych wyraża ostentacyjne niezadowolenie: na sali brakuje polskiej flagi. Wzburzony siada do fortepianu, i „dobrze, powoli, wzruszająco z całego serca” gra Mazurka Dąbrowskiego. Owacja na stojąco długo nie cichnie.

Artur Rubinstein urodził się 28 stycznia 1887 r. w Łodzi, w średnio zamożnej rodzinie żydowskiej. Wielki talent najmłodszego z siedmiorga rodzeństwa został dostrzeżony wcześnie, a ojciec, wówczas właściciel niewielkiej fabryki tekstylnej, nie szczędził wysiłków i środków, by syn wkroczył na ścieżkę kariery muzyka-wirtuoza. Pierwszy publiczny występ, w wieku lat siedmiu, przyszły „tytan fortepianu” zapamiętał głównie za sprawą czekających w garderobie czekoladek Wedla. Poważny debiut miał miejsce już w 1900 roku, w Berlinie. Było to preludium do światowej sławy i początek trwającej blisko 80 lat nieprzerwanej działalności artystycznej.

Artur Rubinstein w 1906 r., Biblioteka Kongresu w Waszyngtonie, Stany Zjednoczone Ameryki, licencja PD, Wikimedia Commons

Rubinstein jeszcze przed wybuchem I wojny światowej koncertował w największych salach Europy i obu Ameryk. Podczas tournée nie omijał Polski. Najważniejszymi wydarzeniami muzycznymi w życiu polskich melomanów były koncerty z Orkiestrą Filharmonii Narodowej czy z bliskim przyjacielem pianisty, Pawłem Kochańskim. W 1939 r. Rubinstein wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Uniknął tragicznego losu całej niemal rodziny, zamordowanej w czasie Holocaustu. Nigdy więcej nie zagrał w Niemczech. Uznany za, być może, najwybitniejszego pianistę XX wieku kontynuował karierę międzynarodową. Koncertował ponad 6000 razy, w jego repertuarze i katalogu nagrań, realizowanych z najbardziej prestiżowymi wytwórniami, instrumentalistami i dyrygentami,  znalazła się literatura fortepianowa wszystkich epok. Utwory dedykowali mu Igor Strawiński i Karol Szymanowski. Sam do końca 96-letniego życia cieszył się opinią człowieka fascynującego, czarującego i kochającego życie. Jak powiedział, umierając w Genewie: „chcę (…) zapewnić, że nadal jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.”

Artur Rubinstein i Paweł Kochański, źródło: Polona

Artur Rubinstein, od 1946 r. formalnie obywatel Stanów Zjednoczonych, biegle władający ośmioma językami kosmopolita, nigdy nie wyrzekł się trudnego związku ani z Polską, ani z miastem dzieciństwa. „Łódź (…) zawsze kosztuje mnie, w sensie artystycznym, chyba najwięcej wysiłku. Tu się urodziłem, tu są moi ludzie, jestem im coś winien.” Długo zwlekał z odwiedzinami rodzinnego miasta – aż do lat 60. Trauma po utracie rodziny i zagładzie żydowskiej społeczności była zbyt silna. Gdy w końcu mistrz powrócił do Łodzi, nie krył wzruszenia. Dzięki niezwykłej, fotograficznej pamięci odtwarzał trasy spacerów u boku starszej siostry, poznawał każdy dom ocalały przy ulicy Piotrkowskiej. W doskonałej polszczyźnie, którą władał do końca życia, mówił do towarzyszących mu członków delegacji: „Szczególnie dobrze utkwił mi w pamięci sklep z zabawkami Zielkiego. Kupiono mi tam kiedyś piękną kolej parową, którą popsuł mi brat-inżynier”.

Ewa Olkuśnik

Powrót ZOBACZ NA OSI CZASU
drukuj wyślij facebook
Łódź woj. łódzkie
Ziemia Obiecana. Jak bez pieniędzy zbudować fabrykę
Dlaczego "Fabryczna"? Sto pięćdziesiąt lat kolei w Łodzi
ŻARCIE MAMY WYTRZYMAMY