Warszawa za czasów Jana III Sobieskiego obfitowała w rozboje, gwałty i kradzieże. Najczęściej agresja mieszczaństwa i szlachty obracała się przeciw cudzoziemcom, a biedoty przeciw zamożnym obywatelom. Informacje o niektórych przestępstwach przedostawały się nie tylko do opinii krajowej, ale były komentowane na arenie międzynarodowej.
Najgłośniejszą bodaj sprawą było zabójstwo żony wachmistrza z dworu Marii Kazimiery Sobieskiej, Katarzyny Konopackiej, w którą zamieszany był niejaki Antonio Tardelli. W piątek, 22 kwietnia 1695 r., warszawscy rybacy wyciągnęli z Wisły tajemniczą skrzynię, w której znajdowało się ciało młodej kobiety „z uciętymi nogami, z ponadcinanymi rękami, z perłami na szyi, z pierścionkami diamentowymi na palcach, w kamizelce burkatelowej, z kilkunastą w kieszeni talerów bitych”. Krótkie śledztwo wykazało, że zabójcami byli włoski winiarz Antonio Tardelli oraz jego żona, którzy zwabiwszy Konopacką do piwnicy swego domu, przebili ją szpadą i poćwiartowali siekierą. Jak ustalono potem, działali z inspiracji męża zamordowanej, Jana Konopackiego. Tardelli schronił się w kolegiacie św. Jana, prosząc o azyl kościelny zwalniający go spod władzy sądów świeckich. Zapoczątkowało to spór kompetencyjny pomiędzy duchowieństwem na czele z nuncjuszem apostolskim a marszałkiem wielkim koronnym Stanisławem Herakliuszem Lubomirskim co do kwestii przed którym z sądów stanąć ma oskarżony. W dniu odtransportowania więźnia na Zamek Królewski, gdzie przejąć miał go inny oddział gwardii, Tardellego przechwyciła warta marszałkowska, która przywiodła go przed oblicze marszałka, a ten rozpoczął proces kryminalny. Działania marszałka niezwykle oburzyły biskupa Witwickiego, który pozwał cały urząd marszałkowski przed swój sąd, a w odpowiedzi Lubomirski dał pozew kryminalny przed sądy marszałkowskie pisarzowi duchownemu, który ośmielił się napisać pozew przeciw urzędowi marszałkowskiemu. Witwicki zdecydował się, wbrew perswazjom prymasa, na odesłanie całej sprawy do Rzymu. Mimo to Lubomirski nakazał publiczne wykonanie egzekucji, które nastąpiło 1 lipca 1695 r. na Rynku Starego Miasta. Włochowi „ucięto szyję, a po tym obie nogi poza kolana i obie ręce, które do trumny z kajdanami włożono, do oo. reformatów zaniesione”.
Malarz nieznany, Portret Stanisława Herakliusza Lubomirskiego, marszałka wielkiego koronnego w latach 1676-1702, zbiory prywatne, fot. CC BY-SA 3.0, Wikimedia Commons
Bardzo ciekawie wyglądała historia napadu, którego ofiarą w 1694 r. na Nowym Świecie (w drodze z Ujazdowa) padły żona marszałka wielkiego koronnego Elżbieta z Denhoffów Lubomirska i jadąca z nią w kolasce pani Wesołowska. Hultaje – jak określił ich relacjonujący zajście Jerzy Koziński – przypadli do kolaski, uderzyli niewiasty i wywlekli je z pojazdu. Okradli je z co cenniejszych ubrań oraz klejnotów i uciekli. Marszałek wielki koronny rozesłał nakazy ich poszukiwania, lecz zbójcy musieli wcześniej uciec z miasta.
Innym razem stolnik witebski Kazimierz Sarnecki, korespondent Karola Stanisława Radziwiłła, opisał pojedynek dwóch winiarzy Francuzów, którzy po krótkiej walce na szpady postanowili się pogodzić. Wtem jeden z nich, maskując gest zgody, pchnął swego przeciwnika bronią w serce. Potem uciekł do kościoła dominikanów, prosząc o azyl, a następnego dnia zbiegł z Warszawy.
Lament różnego stanu ludzi nad umarłym Creditem, ok. 1655, licencja PD, Wikimedia Commons
Jak się okazuje, egzekucje i kary często nie stanowiły kresu przestępstwa. Pewna nadprzyrodzona historia miała wydarzyć się w 1693 r., kiedy to duch powieszonego Francuza: „dziwów robić nie przestaje, z początku bowiem, zaraz pierwszej nocy po powieszeniu, przyszedł był do warty kunickiej koło właśnie północka i spytawszy żołnierze o suknie swoje, potem skoczył ku kaplicy i zniknął. Dziś znowu dziwniejszą sztukę uczynił”. Flisowie spuszczający łodzie wzdłuż Wisły słyszeli w pobliżu szubienicy, na której zginął cudzoziemiec, kilkakrotne głosy i nawoływania „Wara stąd”, a chłopi spożywający kaszę z garnka niedaleko od miejsca kaźni widzieli ducha Francuza z powrozem na szyi.
Przestępstwa w Warszawie zdarzały się nader często. Ich skalę oszacować możemy na podstawie staropolskich relacji, w tym pamiętników i korespondencji. Wobec tak szerokiego procederu najczęściej okazywało się, że wymiar sprawiedliwości pozostawał bezsilny.
Jarosław Pietrzak