Przez śniegi – romantycznie i z fantazją,

czyli kuligi w dawnej Polsce

Zima w pełni. Drzewa przykryte śniegiem. Wieczór z pełnią księżyca. Silny mróz sprawia, że pyski koni pokrywają się szronem, a ludzie muszą mocniej otulać się futrem. Wśród śmiechów i krzyków słychać dzwonki i skrzypienie płóz. Kuligi miały dawniej ogromne znaczenie: nie tylko sprzyjały podtrzymaniu więzi sąsiedzkich, ale także pomagały w kojarzeniu małżeństw.

 

Jeden z pierwszych polskich etnografów, Łukasz Gołębiowski opisał sannę w wydanym w 1831 roku dziele Gry i zabawy różnych stanów w kraju całym, lub w niektórych tylko prowincjach. Umieszczony tu: kulig czyli szlichtada, łowy, maszkary, muzyka, tańce, reduty, zapusty, ognie sztuczne, rusałki, sobótki itp. Autor bardzo trafnie wyjaśnił, dlaczego polska szlachta fascynowała się tym rodzajem zimowej rozrywki: „Nie można się dziwić, że ta zabawa ludom północnym tak była upodobaną, ludom, które piękną mają zimę i dobrą w tym czasie drogę, na mrozy są wytrwałe, a obfitość zbiorów posiadając, gościnni przytem i lubiący wesołość; cały przeciąg czasu od świąt Bożego urodzenia, aż do początku postu, uciechom poświęcali”.

Para w zaprzeęgu cięgniętym przez dwa konie. w tle kolejne sanie. Zimowa sceneria

Juliusz Kossak, Kmicic z Oleńką na kuligu, 1885, licencja PD, źródło: Pinakoteka zaścianek

Planowanie kuligu rozpoczynano wcześnie, często jeszcze zanim ustabilizowała się odpowiednia pogoda. Ustalano przebieg trasy. Nie chodziło tu o byle jaką, banalną przejażdżkę po lesie. Kuligi w XVII i XVIII wieku przypominały prawdziwe eskapady, trwające nieraz wiele dni. Wymagały niemałych zdolności organizacyjnych. Należało wybrać miejsce startu, punkty postojowe, czyli sąsiedzkie majątki, oraz dwór, w którym kończyła się cała impreza. Gołębiowski podkreślał, że wymagało to dobrej znajomości okolicznych stosunków i więzi międzyludzkich, aby „nie narazić [się] nigdzie, podobać wszędzie”. Młodzi, nieżonaci mężczyźni w trakcie kuligu zamierzali odwiedzić sąsiadów mających córki na wydaniu. Dla dorastających dziewczyn z nieco dalej położonych dworów była to nie lada okazja, aby spotkać lub bliżej poznać miłość swego życia, albo po prostu znaleźć przyzwoitego kandydata na męża.

Bogato ubrany orszak z pochodniami rusza sprzed pałacu w Wilanowie

Józef Brandt, Wyjazd z Wilanowa Jana III i Marysieńki Sobieskich (Kulig), 1897, Muzeum Narodowe w Warszawie, źródło: cyfrowe MNW

Zimy bywały srogie, więc ubiór do sań musiał być ciepły. Zakładano futrzane czapki, narzucano na kontusze i kontusiki obszerne, podbite futrem baranów lub lisów szuby czy bekiesze. Sprawdzały się też kożuchy. Dłonie chowano w mufkach. Po zajęciu miejsca w saniach można było dodatkowo okryć się baranicą. Wygląd zaprzęgu zależał nie tylko od zamożności właściciela. Musiał być dopasowany do trasy. Jeśli przeważały wąskie drogi leśne, używano sań mniejszych z jednym koniem lub zaprzęgano dwa, trzy rumaki w ustawieniu jeden za drugim, czyli „w szydło”. Drewniane sanie posiadały nieraz piękne zdobienia – różne ptaki, niedźwiedzie, syreny.

ssanie saprzęgnięte w cztery konie.  w tle kolejne sanie

Kulig wg obrazu Alfreda Wierusza Kowalskiego, wycinek z „Tygodnika Ilustrowanego” 1883 (1) 73, Muzeum  Narodowe w Krakowie, źródło: cyfrowe zbiory MNK

Ruszano z fantazją, zabierając ze sobą muzykantów. W nocy pochodnie oświetlały drogę. Gdy kulig z hałasem przejeżdżał przez wsie, nieraz bose dzieci wybiegały z chałup i pędziły za podzwaniającymi zaprzęgami.

Wesoła kawalkada zatrzymywała się w pierwszym wyznaczonym dworze. Gospodarze zapraszali na tańce i posiłek. Podawano rozgrzewający bulion lub barszcz, bigos z kiszonej kapusty z kawałkami słoniny, mięsa, sosy i oczywiście alkohole, na przykład wina czy miody. Zygmunt Gloger, autor Encyklopedii staropolskiej, zanotował: „Rzecz prosta kuligi nie obchodziły się bez pijatyk, węgrzyn bowiem był tani […], gościnność bezgraniczna a skłonność do uniesień towarzyskich słowiańska”. Zabawa trwała do rana. Następnego dnia, po późnym śniadaniu lub obiedzie ruszano dalej, zabierając ze sobą gospodarzy. Zmierzano do kolejnego dworu. W ten sposób orszak się wydłużał.

Sanie dworskie z terenu Wielkopolski prezentowane na wystawie

Sanie dworskie z terenu Wielkopolski, I poł. XIX w., Narodowe Muzeum Rolnictwa Przemysłu Rolno-Spożywczego w Szreniawie, źródło: strona muzeum

Jędrzej Kitowicz w Opisie obyczajów za panowania Augusta III ukazał nieco inny obraz kuligów popularnych w karnawale. Ich uczestnicy mieli niespodziewanie „napadać” na sąsiadów, „wypróżniać im piwnice, spiżarnie i spichlerze”, porywać gospodarza i szukać następnego miejsca uciechy.

Kuligi były świetną okazją do nawiązywania bliższych znajomości. Czasem właśnie wtedy rodziły się prawdziwie gorące uczucia. W XIX i na początku XX wieku sanna, najczęściej jednodniowa, kończyła się nierzadko, jak to ujął Tadeusz Chrzanowski, „[…] balami, a potem mariażami i gromadką dzieciaków”. Najwyraźniej piękna zimowa aura sprzyjała zakochaniu.

Ewa Olkuśnik

Powrót
drukuj wyślij facebook